Tuesday, September 30, 2014

Belgia będzie uśmiercać więźniów?


   O specjalistyczną pomoc psychiatryczną albo eutanazję Frank Van de Bleeken poprosił 3 lata temu. Po 30 latach za kratami winny morderstwa i kilku przestępstw seksualnych skazaniec przyznał, że jest zbyt niebezpieczny by wyjść na wolność, a belgijskie zakłady karne nie są w stanie zapewnić mu odpowiedniej pomocy psychiatrycznej. Dlatego Frank Van Den Bleeken poprosił o transfer do holenderskiego zakładu karnego, gdzie mógłby skorzystać ze skuteczniejszej jego zdaniem terapii, albo w ostatecznym wypadku o eutanazję w Belgii. Belgijskie władze już wcześniej godziły się na uśmiercanie więźniów, ale ci zazwyczaj byli również ciężko chorzy i nie chodziło tylko o ich psychiczne cierpienie. 
   Problemy mentalne dla coraz większej liczby belgijskich lekarze stają się ostatnio wystarczające, by zgodnie z życzeniem uśmiercić swoich pacjentów. Tak było na początku 2013 roku gdy eutanazję wykonano na dwóch 45-letni braciach bliźniakach. Głuchoniemi od urodzenia mężczyźni całe życie spędzili razem. Gdy jeden z nich zaczął tracić wzrok i przez to jedyny, możliwy kontakt z bratem, obydwoje zdecydowali, że wolą umrzeć. Psychiczne cierpienie  bliźniaków zakwalifikowano w Belgii, jako wystarczający powód do pozbawienia ich życia. Podobnie będzie z pewnością w przypadku 52-letniego skazańca, bo Sąd w Brukseli wczoraj zgodził się na to, by prośbę Frank'a Van Den Bleeken rozpatrzyli lekarze, a dla tych ostatnich w Belgii eutanazja to zwyczajowy zabieg. W ubiegłym roku śmierć na życzenie otrzymało tu 1807 osób, czyli średnio dziennie odbywało się 5 eutanazji. O możliwości transferu więźnia na leczenie psychiatryczne do Holandii w Belgii mało się mówi. Za to po decyzji Sądu w Brukseli, w kolejce po eutanazję ustawiło się już kolejnych 15 więźniów. 


                                       ©European Parliament Audiovisual Unit


Sunday, September 28, 2014

Przyszli unijni komisarze na ruszcie eurodeputowanych...


   W Parlamencie Europejskim rozpoczyna się jutro wielkie grillowanie. Na ruszcie europosłowie smażyć będą kandydatów na komisarzy. I choć tzw. przesłuchania polityków, jakich do Brukseli oddelegowało 28 rządów jeszcze się nie zaczęły, to niektórych kandydatów na komisarzy już czuć spalenizną. 
   Parlament Europejski jeszcze nigdy w swojej historii nie zaakceptował od razu przedstawionego mu składu nowej Komisji Europejskiej. Europosłowie w ten sposób nie tylko pokazują, że zależy im na tym, by unijne prawo proponowali i stanowili kompetentni i uczciwy politycy, ale również wykorzystują przesłuchania, by prężyć muskuły… Pięć lata temu grillowania europosłów nie przeszła Bułgarka, Rumiana Żelewa. Eurodeputowani zarzucili jej złożenie niepełnego oświadczenia majątkowego i brak kompetencji w dziedzinie pomocy humanitarnej, jaką miała się zajmować w Komisji Europejskiej. Ówczesny przewodniczący europejskiej chadecji w PE, z której pochodziła Rumunka, Joseph Daul po jej rezygnacji tłumaczył, że Żelewa padła ofiarą bezpodstawnych ataków ze strony przeciwników politycznych. "Nasi oponenci rzucali oskarżenia bez żadnego dowodu wiedząc, że ataki personalne choćby bez żadnych podstaw, podważą jej kompetencje", mówił Daul. Winna, czy nie, spalona kandydatka z Bułgarii to przykład tego, jak bardzo gorący i nieprzewidywalny bywa europarlamentarny grill. 
   Jego temperatura tym razem może być jeszcze wyższa, niż dotychczas, bo ogień pod kilkoma kandydatami został zapalony tuż po ich nominacji. Puścić z dymem eurodeputowani chcą m.in. brytyjskiego polityka, Jonathan'a Hill'a. Nominację lorda Hill'a, byłego lobbysty i obrońcy interesów City do fotela komisarza ds. usług finansowych, czyli tych dziedzin, które od czasu kryzysu gospodarczego znalazły się na celowniku Brukseli, wielu eurodeputowanych traktuje jako niesmaczny żart, przypominający "wpuszczenie lisa do kurnika". Bo prawie nikt nie potrafi sobie wyobrazić, że liberalny, wolnorynkowy polityk, rzecznik interesów londyńskiego świata finansów, w fotelu unijnego komisarza nagle się zmieni i będzie kontynuował pracę swojego poprzednika, polegającą na zwiększaniu unijnej kontroli i regulacji w sektorze bankowym. 
   Podobne podejrzenia eurodeputowanych budzi Pierre Moscovici, francuski kandydat na komisarza ds. gospodarczych i monetarnych. Minister finansów w socjalistycznym rządzie Francois Hollande'a nigdy nie krył swojej niechęci do dyscypliny budżetowej, dlatego wielu europosłów nie wierzy w to, że w nowej roli będzie pilnował wydatków unijnych rządów. Władze w Paryżu zresztą już utwierdziły niechętnych Francuzowi europosłów w tym przekonaniu, gdy dzień po jego nominacji, zuchwale zapowiedziały, że nie zredukują swojego deficytu na czas, jaki wyznaczyła im Bruksela. 

   Na unijnym grillu poza kandydatami do najważniejszych, gospodarczych departamentów Komisji Europejkiej, spaleni mogą zostać również politycy, wskazani do ważnych dla Polski tek energetycznych. Zastrzeżenia europosłów budzi zarówno Hiszpan, Miguel Canete, który w ciągu kolejnych 5 lat miałby zajmować się polityką energetyczną, jak i Słowenka, Alenka Bratusek, która w nowej KE ma nadzorować powstającą unię energetyczną. Usmażyć tych polityków europosłowie mogą jednak nie ze względów politycznych, a raczej obyczajowych. Hiszpanowi wprawdzie początkowo wytknięto, że posiada udziały w spółkach naftowych, ale tuż po swojej nominacji miał je pośpiesznie sprzedać. Canete nie udało się jednak powstrzymać plotkarzy, którzy poinformowali eurodeputowanych o jego "wpadce" w czasie kampanii wyborczej w kraju, gdy swoją kontrkandydatkę uznał za mniej "światłą" niż on sam, z powodu płci. Taki incydent w przeczulonej na punkcie gender i równouprawnienia Brukseli traktowany jest jako olbrzymie wykroczenie i może spalić Hiszpana na unijnym ruszcie. 
   Płomienie Europarlamentu jeszcze przed właściwym grillowaniem dopadły również Alenkę Bratusek. Ogień pod byłą premier Słoweni rozpalili w Brukseli jej krajowi przeciwnicy, którzy nie tylko poinformowali unijne władze, że Bratusek sama zgłosiła się do posady w Brukseli, ale również zadbali o to, by w ręce eurodeputowanych dostał się film z święta komunizmu, na którym słoweńska premier świetnie się bawiła, śpiewając międzynarodówkę i piosenki o Unii Europejskiej jako bandzie złodziei…
   Na tle tak kontrowersyjnych kandydatów, zaproponowana na stanowisko komisarza ds. rynku wewnętrznego, przemysłu, małych i średnich przedsiębiorstw Polka wypada dość pozytywnie. Choć to wcale nie oznacza, że trzygodzinne grillowanie, w czasie którego Bieńkowska będzie musiała odpowiedzieć na ok. 45 pytań eurodeputowanych, a na każdą odpowiedź będzie miała tylko dwie minuty, pójdzie jej jak z płatka. Części eurodeputowanym nie podoba się, że w ramach swojego obszernego resortu Polka będzie zajmowała się również przemysłem farmaceutycznym, którego wrażliwości może nie znać. Podejrzenia innych budzi natomiast wyjątkowo ascetyczne oświadczenie majątkowe Bieńkowskiej, z którego wynika, że Polka jest najbiedniejszym kandydatem do unijnej posady. 


                                                                                                  ©European Parliament Audiovisual Unit



Thursday, September 11, 2014

Cwany jak polski rolnik w Brukseli...

   Komisja Europejska zawiesiła wsparcie dla rolników, bo zalały ją fałszywe wnioski o pieniądze z Polski. Do wykorzystania producenci łatwo psujących się owoców i warzyw, których eksport do Rosji uniemożliwiły sankcje, mieli 125 mln euro. O te środki rolnicy z całej Unii mogli ubiegać się na zasadzie kto pierwszy ten lepszy, wysyłając do Brukseli wnioski z wyliczonymi stratami. Takie zasady, na które początkowo Polacy kręcili nosem, obawiając się, że ubiegną ich rolnicy z innych państw, okazały się jednak niezwykle korzystne dla farmerów znad Wisły. 89% wniosków o wsparcie, jakie wpłynęły do Brukseli właśnie z Polski. Sęk w tym, że ilość wniosków nie odzwierciedla ich jakości, a do tej ostatniej Komisja Europejska ma wiele zastrzeżeń. Bruksela nie ukrywa również żalu do polskich władz za to, że nie wypełniły obowiązku dokładnej kontroli składanych przez rolników podań. Już dwa tygodnie temu, gdy polscy producenci jabłek i papryki protestowali przed Komisją Europejską, unijni dyplomacji mówili, że "polski rząd, zamiast nasyłać rolników na Brukselę, powinien po prostu pomóc im prawidłowo wypełnić wnioski, a wtedy z unijną pomocą nie będzie problemu". Rzecznik KE ds. rolnictwa, Roger Waite dziś oficjalnie już przyznał, że  choć  w ciągu ostatnich dni Komisja Europejska kilkakrotnie prosiła polskie ministerstwo rolnictwa o weryfikowanie danych dotyczących rzeczywistych strat polskich rolników, to polskie władze pozostawały głuche na apele Brukseli. 
   Tymczasem fałszerstw w polskich podaniach nie sposób nie zauważyć. Polscy producenci kapusty w swoich wnioskach o unijne wsparcie na przykład twierdzą, że starty jakie ponieśli na skutek rosyjskiego embarga są pięć razy większe niż cały roczny unijny eksport tego warzywa do Rosji... Nic dziwnego, że takie wyliczenia Polaków wzbudziły wątpliwości w Brukseli. I choć Komisja Europejska rzeczywiście zbyt skąpo potraktowała potrzeby poszkodowanych rosyjskim embargiem unijnych rolników, to przez oszustwa Polaków i przymykanie na nie oczu polskich władz, szanse na jakiekolwiek odszkodowania stracili producenci owoców i warzyw z innych państw, którzy do wniosków o pomoc chcieli podejść rzetelnie i uczciwie. 
Pieniędzy najpewniej nie dostaną zresztą również polscy oszuści, bo Bruksela ich wnioski odeśle do Warszawy, licząc na to, że polskie ministerstwo rolnictwa tym razem wywiąże się ze swoich obowiązków i zweryfikuje dane. Przy okazji oddalone mogą zostać jednak również  poprawne podania z Polski. Na nierozsądnej zagrywce polskiego ministerstwa rolnictwa najwięcej stracą zatem polscy rolnicy i to pewnie nie tylko tym razem. Bruksela jest pamiętliwa i raz zdobytej łatki oszusta, żerującego na unijnej kasie, trudno się tu pozbyć...


                                            Polscy rolnicy manifestują przed Komisją Europejską